Nadal ogarniam nową pracę (Scala! Android! Pracoholizm!), nowe mieszkanie (obecnie wygląda jak magazyn Ikei, w którym wybuchła bomba), oraz naukę niemieckiego w trybie blitzkrieg. Na szczęście metę trochę już widać i za parę tygodni powinienem już wrzucić na luz. Tymczasem wpis okolicznościowy pt. « po co uczyć się francuskiego? ».
No jasne, że po to, aby czytać komiksy.
Francja do spóły z Belgią to jedno z trzech światowych źródeł sztuki komiksu, będące jakby wierzchołkiem trójkąta tworzonego wspólnie z Japonią i USA. Wyróżnia je z jednej strony większy realizm niż w mangach, a z drugiej większa od amerykańskich komiksów o superbohaterach odwaga w poruszaniu kontrowersyjnych tematów. Oczywiście jedno i drugie to tylko moja prywatna opinia, z którą można się nie zgadzać, ale nawet jeżeli nie lubisz komiksów rodem z kraju bagietki, to i tak masz z czego wybierać: Francja jest największym w Europie importerem komiksów japońskich. Jeśli nie masz czasu lub sił nauczyć się japońskiego, francuski zapewne będzie pierwszym europejskim językiem, na który zostanie przetłumaczony kolejny tomik Twojej ulubionej serii. A lista tych, które

już zostały przetłumaczone na francuski, wyprzedza o parę długości tłumaczenia na język angielski, że o polskim to nawet nie ma co wspominać.
No i jest też historia, ale rozumiem, że nie każdy musi podzielać moje zainteresowania, więc dzisiaj nie o tym będzie. Za to jest coś jeszcze: podróże.
I nie chodzi mi o podróże do Francji. Wszyscy już byli we Francji. Czyli w Paryżu, bo Paryż to Francja. Każdy Polak jechał RERką z lotniska Szarl de Gol do centrum, żeby zobaczyć Luwr i wieżę Ajfla, po czym wrócić do Polski i popaść w skrajność: Albo Francja (czyli Paryż) jest si belle et oh la la, albo jest tam za drogo i za dużo imigrantów. Wyważonych opinii ze świecą szukać.
Ale jeśli nie do Francji, to gdzie jeszcze można jechać, by skorzystać ze znajomości języka francuskiego? Otóż można jechać do K… do Ka…
Nie, nie do Kanady. To znaczy, oczywiście, tam też można. Po francusku mówi 80% mieszkańców Quebecu, oraz Justin Trudeau.
Oprócz nich jest jeszcze ponoć bardzo ładny Nowy Brunszwik (33%), oraz kilka miasteczek na Nowej Szkocji, gdzie żyją jeszcze potomkowie pierwszych francuskich kolonistów. Jednakże reklamowanie języka francuskiego za pomocą Kanady wydaje mi się trochę sztuczne i na siłę. Żyjemy w świecie, w którym chcąc nie chcąc musimy znać język angielski na poziomie chociażby « excuse me, where is train station? » (błąd zamierzony) jeśli w ogóle chcemy myśleć o wyjechaniu za granicę. W Kanadzie, nawet w najbardziej możliwie quebeckim Quebec City w centrum Quebecu, będziemy w stanie dogadać się po angielsku. Nauka francuskiego w celu zwiedzania Kanady, to trochę jak nauka irlandzkiego w celu zwiedzania Irlandii.
Ale są na świecie miejsca dużo bliższe Polsce od Kanady, które nie są Francją, a gdzie francuski daje nam duże plusy do bycia rozgarniętym turystą. I jest tych miejsc dobre pół kontynentu.
No to po kolei, w kolejności od miejsc, do których jest nam najbliżej:
Maroko i Tunezja
Jeśli słowo « Afryka » wywołuje w Twojej wyobraźni wyłącznie obrazy umierających z głodu dzieci i ciemnoskórych ludzi strzelających z kałasznikowów do wszystkiego co się rusza, to może pracę nad stereotypami warto zacząć od czegoś delikatnego. Maroko to taka Afryka dla ludzi, którzy nie do końca wiedzą, czy chcą być w Afryce. To kraj, w którym od stuleci mieszają się kultury: arabska, europejska, oraz autochtoniczna, berberyjska. Po francusku potrafi się porozumiewać jedna trzecia społeczeństwa, a jako turyści mamy dużą szansę natknąć się właśnie na tę jedną trzecią: Francuzi stanowią największą grupę turystów w Maroku.

Gdy poczujemy się już trochę bardziej pewnie, możemy ruszyć do Tunezji (64% mieszkańców potrafi coś tam wydukać po francusku). Obecnie Tunezja nie ma w Europie dobrej prasy, ze względu na zamachy i zamieszki sprzed kilku lat, myślę jednak, że warto zastanowić się nad tym kierunkiem na wakacje. Zrezygnowałem za to z zaproponowania Algierii, mimo iż tam również można dogadać się po francusku (33%), a ostatnio o niej cicho. A jednak International SOS, największa na świecie ubezpieczalnia międzynarodowych inwestycji i podróży, to właśnie Algierię uważa za bardziej niebezpieczną, ze względu na bardzo słabą infrastrukturę turystyczną i stosunkowo wysoką przestępczość. Taki już urok mediów nastawionych na sensację. Zajrzyj tutaj: http://www.travelriskmap.com/
Senegal i Gambia

A to już Afryka subsaharyjska. Senegal to kraj głównie muzułmański, ale jest to islam bardzo różny od tego, który kojarzymy z Bliskiego Wschodu. Również język francuski pełni tu inną funkcję, niż na północy: oprócz komunikacji z turystami, oraz dawaniem możliwości wyjazdu do pracy do Europy, francuski jest tu wspólnym językiem, pozwalającym porozumiewać się członkom wielu plemion zamieszkujących wspólny kraj.
Kamerun i Gabon
Kamerun (to jest to inne miejsce na « Ka ») nie jest specjalnie dobrym miejscem na typowe wakacje – to raczej propozycja dla trochę bardziej hardkorowego turysty – ale mam do niego sentyment: kiedyś przez kilka lat wspomagałem edukację dziecka z misji chrześcijańskiej w okolicach Bertoua, a za to dostawałem zdjęcia i listy po francusku na Święta 🙂 Kamerun jest nazywany « Afryką w miniaturze » w związku z

położeniem na linii ścierania się kultur: muzułmańskiej północy, chrześcijańskiego południa, wierzeń animistycznych tu i tam, różnych grup językowych, jak również dawnych wpływów kolonialnych Wielkiej Brytanii i Francji. Niestety, oznacza to również większą niestabilność polityczną. Położony na południe od Kamerunu Gabon jest już bardziej nudny, ale dzięki temu spokojniejszy. Zarówno w Kamerunie, jak i w Gabonie, ok. 80% mieszkańców potrafi lepiej lub gorzej porozumieć się po francusku.
Mauritius, Réunion i Seszele
Tu bogaci Francuzi przyjeżdżają na wakacje i emeryturę. Słońce, palmy, szum fal, oraz olbrzymie nietoperze. Poza wygrzewaniem tyłka nie ma tu za dużo do roboty, ale przynajmniej drinka można zamówić po francusku. Z ciekawostek: na Mauritiusie najpopularniejszą religią jest hinduizm, a Réunion to nadal Unia Europejska.
Attention: Gdziekolwiek jedziesz, pamiętaj o zasadach bezpieczeństwa. Nie piszę o tym tylko dlatego, że na powyższej liście umieściłem Tunezję i Kamerun. Z powodu nieuwagi lub chwilowego ataku głupoty można narazić się na poważne nieprzyjemności nawet w samym sercu Europy. Przed wyjazdem poczytaj o kulturze danego kraju, na co uważać, czego nie robić, by nikogo nie zdenerwować, w jakie dni wszystko będzie zamknięte, czego nie jeść, itd. Dowiedz się, na co musisz się zaszczepić i zrób to. Sprawdź zawczasu, gdzie będziesz nocować. Pamiętaj, że zwiedzanie « autentycznych » dzielnic i zaułków w towarzystwie dopiero co poznanych ludzi niekoniecznie musi być dobrym pomysłem. Tego typu rzeczy.
No i jest jeszcze Haiti. Ale Haiti to nie do końca miejsce dla turystyki. Kiedyś napiszę o tym więcej.
Ciekawy wpis. Będąc w Tunezji nie mogłam się dogadać w hotelu z serwisem sprzątającym po angielsku w prostym zakresie. Chodziło mi o mydło i ręcznik. Oni tylko po francusku. A ja ani w ząb, chociaż przypomniałam sobie jak nazywa się mydło 🙂
J’aimeAimé par 1 personne
Ha! 🙂
W Afryce, zarówno północnej, jak i subsaharyjskiej, francuski ma silną pozycję i całkiem możliwe, że będzie ona jeszcze rosła. Mam głęboką nadzieję, że kolejne afrykańskie państwa stopniowo będą wychodzić z zapaści, tak jak widać to w Senegalu i Gabonie, a wraz z tym trendem ustabilizuje się sytuacja polityczna i zwiększy otwarcie na świat.
J’aimeJ’aime