To jest druga notka – z serii być może trzech – w której opisuję swoje doświadczenia z językami sztucznymi. W pierwszej notce napisałem, dlaczego moim zdaniem nie warto uczyć się języków sztucznych w celu dogadania się z innymi ludźmi. W tej notce postaram się przekonać Was, że to jednak nie oznacza, że języki sztuczne w ogóle są o kant pupy potłuc.
Języki sztuczne można podzielić na kategorie na dwa sposoby. Pierwsza z nich to ze względu na pochodzenie ich słownictwa i gramatyki. Języki, które powstały w wyniku eksperymentów na już istniejących, naturalnych językach, w wyniku ich łączenia, znajdowania części wspólnej, lub symulowania ich dalszej ewolucji, nazywamy językami a posteriori (od łac. przedrostka post = następny). Takimi językami są omawiane przez mnie w poprzedniej notce Interlingua i Medžuslovjansky. Natomiast te, które w całości, lub prawie w całości zostały wymyślone przez autora, z bardzo niewielkim i często nawet tylko podświadomym wpływem języków naturalnych (język jest tak integralną częścią nas samych, że czasem trudno nam nawet wyobrazić sobie, że jakiś obcy język mógłby nie mieć cechy, którą ma nasz język ojczysty), nazywamy językami a priori (od łac. prior = poprzedni). Do nich należy np. Quenya, stworzony przez J. R. R. Tolkiena język Elfów. Esperanto, najpopularniejszy na świecie język sztuczny, zajmuje pozycję pomiędzy tymi dwoma grupami: jego słownik powstał na podstawie języków naturalnych, ale gramatyka została specjalnie zaprojektowana.
Drugim sposobem kategoryzacji jest spojrzenie na powód powstania języka. Jeżeli język sztuczny ma służyć wspólnej komunikacji dużej grupy ludzi, nazywamy go auxlangiem (od ang. auxiliary, z łac. auxiliāris – pomocniczy). Zarówno Interlingua, Medžuslovjansky, jak i Esperanto są auxlangami, ponieważ projektując język w celu łatwej komunikacji najlepiej zbudować go na podstawie już istniejących, dzięki czemu dla wielu potencjalnych użytkowników przynajmniej część słownika i gramatyki będzie znajoma. Istnieją jednak również auxlangi a priori, np. Volapük, pierwszy nowożytny język sztuczny, stworzony w latach 1878-1880 przez niemieckiego księdza katolickiego, Martina Schleyera.
Drugą kategorią w tym zestawie są tzw. artlangi – języki artystyczne. Ich twórcy nie mają ambicji stworzenia jednego wspólnego światowego języka, a mimo to zdarza się, że ich dziełom powodzi się znacznie lepiej, niż tym oficjalnym, międzynarodowym językom sztucznym. Dzieje się tak, ponieważ języki artystyczne często powstają w powiązaniu z innymi dziełami kultury, zwłaszcza powieściami. Wspomniana wcześniej przez mnie Quenya to typowy język artystyczny. J. R. R. Tolkien tworzył go, oraz inne języki Elfów, równolegle z pisaniem opowieści, które z czasem zostały wydane jako « Hobbit », « Władca Pierścieni », « Silmarilion », oraz kilka innych, mniej znanych książek. Język Quenya ma swoją fikcyjną historię i fikcyjne języki pokrewne. Tolkien napisał w nim kilka poematów, wymyślił gramatykę i pokaźny słownik, który po jego śmierci fani nadal rozbudowują o nowe słowa, powstałe w wyniku długich dyskusji etymologicznych. Krótko mówiąc, stworzony niemalże jako efekt uboczny język fikcyjnego świata (choć niektórzy mówią, że to « Władca Pierścieni » jest efektem ubocznym pracy autora nad językiem Elfów) dorównuje, bądź nawet przewyższa popularnością i głębią największe języki sztuczne stworzone specjalnie z myślą o byciu popularnymi.
I to jest właśnie coś, co uważam za wielką wadę auxlangów, a równocześnie najlepszy powód, dla którego można uczyć się języka sztucznego: Język nie istnieje w próżni. Język to tylko sposób przekazywania informacji. Potrzeba czegoś, co mógłby przekazywać. Co więcej, przekazywana informacja kształtuje język. To, co mówimy i jak mówimy, wpływa na to, jak będzie mówić kolejne pokolenie. To, jak porozumiewali się nasi przodkowie, oraz wydarzenia historyczne i przemiany społeczne, ukształtowało języki naturalne, którymi mówimy obecnie. Auxlangom brakuje tej warstwy, ale artlangi ją mają – mniejszą, sztuczną, ale jednak.
Innymi przykładami, na które chciałbym zwrócić uwagę, są Dothraki, oraz Klingon. Dothraki, język nomadów z « Gry o Tron », to w gruncie rzeczy małe bubu. Jego gramatyka to bardzo uproszczona gramatyka języków indo-europejskich, a słownik wygląda (i brzmi) jak napisany na kolanie. Warto jednak zwrócić uwagę na jego historię. Powstał na zamówienie ekipy telewizyjnej, kręcącej pierwszy sezon « Gry o Tron ». Stworzył go lingwista, David Peterson, który od tamtego czasu z wymyślania języków zrobił sobie pełnoetatową pracę, na podstawie kilku słów, jakie autor serii, George R. R. Martin, rozsiał po swoich książkach. Praca nad nim siłą rzeczy nie trwała zbyt długo – ok. roku. Efekt natomiast przeszedł najśmielsze oczekiwania. « Gra o Tron » jest najpopularniejszym serialem fantasy w dziejach. Rzesze fanów, nawet jeśli nie znają ani słowa w Dothraki, wiedzą przynajmniej, że w Dothraki nie ma słowa « dziękuję ». Inni zgromadzili się w grupę dyskusyjną i zajęli rozbudową języka o słownictwo, którego nie ma ani w książkach, ani w serialu. Już w 2012 roku słownik liczył ponad 3000 słów, a w samych Stanach Zjednoczonych 146 nowonarodzonych dziewczynek dostało na imię Khaleesi. Bats ça, Esperanto! 😉
Historia języka Klingonów z serii Star Trek wydaje mi się dużo ciekawsza. W świecie Star Treka Klingoni pojawili się już na samym początku, w roku 1967, ale dopiero w 1979, w filmie pełnometrażowym jedna z postaci wypowiada kilka słów po klingońsku. Przy czym postać ta nie jest Klingonem, a wypowiadany tekst to tylko losowo dobrane dźwięki. Dopiero w 1984 roku, podczas produkcji trzeciego pełnometrażowego filmu, do stworzenia języka Klingonów zatrudniono profesjonalnego lingwistę, prof. Marka Okranda. Podbój planety Ziemia ruszył z kopyta: Oprócz słownika, podręcznika do nauki, oraz książki z klingońskimi przysłowiami, światło dzienne ujrzały również tłumaczenia dzieł Szekspira (« Hamlet », oraz « Wiele hałasu o nic »), mitu o Gilgameszu, a także « Opowieści wigilijnej ». Powstała opera – « U » – w języku klingońskim. Szacuje się, że kilkadziesiąt osób na świecie potrafi się porozumiewać płynnie po klingońsku, choć słownik (wciąż rozbudowywany przez społeczność fanów) wciąż kuleje: więcej w nim słów na temat podróży międzyplanetarnych, niż gotowania. Smaczku dodaje fakt, iż Klingon jest naprawdę trudnym językiem, pełnym głosek, do których ludzki narząd mowy nie jest przyzwyczajony, oraz o aglutynacyjnej gramatyce, która niczego nie ułatwia. Co to znaczy « aglunatynacyjna »? A próbowaliście uczyć się kiedyś węgierskiego? No właśnie.

Krótko mówiąc, język sztuczny może być świetnym narzędziem, wspomagającym tworzenie fikcyjnego świata, czy to w ramach powieści, czy filmu. Może też być wspaniałą okazją dla fanów, by głębiej zanurzyć się w ukochany świat. A dla osób zainteresowanych lingwistyką może być eksperymentem, pozwalającym na wykorzystanie w praktyce teorii, których uczą się na studiach.
W następnej notce z tej serii napiszę o swojej własnej próbie stworzenia sztucznego języka w dość nietypowy sposób: Najpierw napisałem cztery linijki poematu, a potem dopiero spróbowałem wymyślić, co one znaczą 🙂 W efekcie powstały trzy strony tekstu, oraz pomysł na opowiadanie.
też nigdy bym nie wpadł na pomysł, żeby uczyć się języka sztucznego w celach praktycznych, tzn. żeby się z kimś dogadać. ale szczerze mówiąc żadnego języka nie uczyłem się w tym celu. 🙂 zawsze interesował mnie raczej sam język, jego gramatyka, zasady słowotwórstwa itd. no i oczywiście sposób zapisu, chociaż to trochę odrębna kwestia.
w każdym razie w temacie języków planowych najbardziej godnymi uwagi wydają mi się następujące [kolejność przypadkowa]:
1. wenedyk – język powstały w wyniku zastosowania zmian fonetycznych, które w rzeczywistości zaszły w prasłowiańszczyźnie i dały w wyniku polszczyznę, do łaciny. czyli jest to język romański brzmiący jak polski.
2. universal – raczej eksperyment niż całościowy język, ale potencjał na pewno ma. jeden z wielu esperantydów, zainteresowało mnie w nim m.in. wyrażanie antonimów za pomocą odwrócenia rdzenia [« stroju » ‘budować’, « jortsu » ‘niszczyć’, « nera » ‘czarny’, « rena » ‘biały’] ale ciekawych pomysłów jest w nim więcej.
3. toki pona – język powstały w celu weryfikacji teorii Sapira i Whorfa. bardzo proste słownictwo zredukowane w zasadzie do stu kilkudziesięciu rdzeni.
4. a z klasyki to ciekawy jest też solresol.
J’aimeJ’aime
Na grupie międzysłowiańskiej na FB przewijał się taki argument. « Języki słowiańskie i tak są podobne, więc jak jeszcze wyciągnąć z nich średnią to na pewno taki międzysłowiański język będzie dla wszystkich zrozumiały, a więc będzie sens się go uczyć ». Tylko, że nie.
Jeśli chodzi o języki uniwersalne to ja polecam łacinę 🙂
J’aimeJ’aime