Et en tant estoit cressute la multitude de lo pueple, que li champ ne li arbre non suffisoit a tant de gent de porter lor necessaires dont peussent vivre… Et se partirent ceste gent, et laisserent petite choze pour acquster assez, et non firent secont la costumance de molt qui vont par lo monde, liquel se metent a servir autre; mes simillance de li antique chevalier, et voilloient avoir toute gent en lor subjettion et en lor seignorie. Et pristrent l’arme, et rompirent la ligature de paiz, et firent grant exercit et grant chevaliere.

I tak znacznie wzrosła liczba ludzi, że ani pole ani las nie starczały, by dać, co było im konieczne do życia… I mężowie ci wyjechali, zostawiając biedę, by zdobyć dość, a nie byli też chętni, tak jak wielu tych, którzy idą w świat, by służyć innym; lecz zapragnęli by, jak dawnym rycerzom, to wszyscy im byli poddani. I wzięli broń, i złamali przysięgę pokoju, i dokonali wielkich dzieł i dali dowodów rycerstwa.

 » L’Ystoire de li Normant« , Amatus di Montecassino

Nie ma co ukrywać, że jestem wielkim fanem Normanów. Nie trzeba wiele, żeby ich lubić. Historie o ich przygodach czyta się jak fragmenty powieści fantasy. Ich bohaterowie to w gruncie rzeczy wikingowie na koniach, którzy rozjechali się po całej Europie. Podbili Anglię i południowe Włochy, a echa ich działalności słychać było nawet podczas krucjat wiele lat później. Brali udział w setce bitew, często po obu stronach konfliktu, ale ostatecznie zawsze najważniejsza była dla nich własna kariera. Byli aroganccy, odważni daleko poza granice rozsądku, a równocześnie odznaczali się dyscypliną wojskową i umiejętnościami, dzięki którym potrafili wygrywać z przeważającymi siłami wroga.

Byli też typowym produktem swoich czasów. Żyli krótko i brutalnie. Nie mieli poszanowania dla cudzego życia ani własności. Z perspektywy czasu łatwo nam myśleć o średniowieczu w kategoriach dworskich intryg, bitew, powstawania i upadku państw, i tak dalej, ale nie powinniśmy zapominać, jaki wpływ ci wszyscy rycerze w błyszczących zbrojach mieli na lokalną ludność. Nie było policji. Nikt nie słyszał o prawach człowieka. Dla chłopów i mieszczan wojna oznaczała śmierć, rabunki, gwałty, spalone pola i domy, głód i choroby wywołane obniżoną odpornością, lub skażoną wodą. W tej notce i w kilku kolejnych chciałbym opowiedzieć o bardzo ciekawym fragmencie historii południowych Włoszech – « ciekawym » w sensie intryg, bitew i niezwykłych zbiegów okoliczności – ale chciałbym również nie zapomnieć, że nie opowiadam o grze RPG. Bohaterowie tych opowieści mogą przypominać postacie z baśni, ale ich działania miały bardzo realny wpływ na życie wielu ludzi. I z reguły nie był to pozytywny wpływ, nawet jeśli oni sami tego nie chcieli, tak tego nie postrzegali, lub po prostu nie myśleli o tym za wiele. Postaram się przypominać o tym co kilka akapitów.

Chciałbym zacząć od tego, jak to się stało, że Normanowie trafili do południowych Włoszech. Jest to historia, która podobnie jak wiele innych wydarzeń związanych z Normanami, kojarzy mi się przede wszystkim z powieścią fantasy lub grą Dungeons & Dragons. Jakby to powiedział jakiś Mistrz Gry: « Siedzicie w karczmie. Nagle podchodzi do Was stary mężczyzna i mówi: mam dla Was zadanie ». Ale zanim zaczniemy grać, należałoby powiedzieć coś o planszy.

1000px-Italy_1000_AD-fr.svg.png

Włochy w roku 1000 n.e. podzielone były na szereg księstw, hrabstw i … księstw. W języku polskim używamy tego samego słowa na dwa rodzaje terytorium feudalnego, które odróżniają się od siebie w większości języków zachodniej Europy: fr. principauté oraz duché. Książę/duc jest najwyższym rangą tytułem arystokratycznym dostępnym osobom, które nie należą do rodów królewskich (no, przynajmniej dopóki nie wymyślono arcyksiążąt i wielkich książąt). Książę/prince jest w praktyce tytułem o tej samej randze, ale używanym przez arystokratów, którzy mogą wywieść swoje pochodzenie od rodziny królewskiej. O ile więc prince był zarezerwowany wyłącznie dla niektórych, w teorii każdy rycerz mógł marzyć o zostaniu diukiem. (Wiem, że to wygląda jak dygresja, ale właśnie chęć dochrapania się tytułów była jedną z motywacji, goniących normańskich przywódców od jednej wojny do drugiej).

Dla nas najważniejsza jest dolna część tej mapy. Po upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego i późniejszych wojnach między Konstantynopolem, a gockimi najeźdźcami, tereny te zostały zajęte przez Lombardów: germańskie plemię, które szybko zmieszało się z lokalną ludnością. W przeciwieństwie do Franków, którzy podporządkowali sobie Galię kompletnie, władza Lombardów zawsze była niepewna. We wczesnym średniowieczu na ich ziemie najeżdżali Słowianie. Później północ Włoch trafiła pod władzę Karola Wielkiego, jego synów, a następnie kolejnych papieży. Od południa Lombardowie byli atakowani przez Arabów, którzy już na początku IX wieku odbili Sycylię z rąk Bizancjum. A od wschodu coraz bardziej zagrażało im samo Cesarstwo Bizantyjskie. Cesarze w Konstantynopolu nigdy nie zapomnieli o Italii. Przez długi czas zajęci byli wojnami na innych frontach, ale gdy w końcu odzyskali siły, szybko zaatakowali południe Włoch.

Dwa regiony, które na mapie widzimy jako podległe Bizancjum w okolicach roku 1000, to Kalabria (czubek « buta »), oraz Apulia (« obcas »). Pozostałe regiony – Benevento, Kapua, Salerno i Amalfi – przechodziły tym czasem z jednej strefy wpływów do drugiej, pomiędzy cesarstwem niemieckim, a bizantyjskim. Dawne zjednoczone królestwo lombardzkie nie istniało już od dwóch wieków, ale niektórzy nadal o nim marzyli.

W takich właśnie warunkach w roku 1016 w kaplicy Michała Anioła na Monte Gargano lombardzki arystokrata, Melus z Bari, spotkał się z grupą rycerzy-pielgrzymów. Rycerze byli Normanami. Wracali z pielgrzymki do Ziemi Świętej i zatrzymali się w kaplicy Michała Anioła prawdopodobnie ponieważ było to miejsce uznawane za brata-bliźniaka Mont-Saint-Michel w Normandii. Być może wydało się im więc znakiem od Boga, że w tej właśnie kaplicy natknęli się na starego mężczyznę, który dał im zadanie. (Ale tak szczerze mówiąc, to Melus czekał już od dłuższego czasu na okazję, wiedząc, że kaplica jest odwiedzana przez rycerzy wracających z pielgrzymki).

Wśród rycerzy był Rainulf Drengot, którego dziadek Wilhelma Zdobywcy wygnał z Normandii za bliżej nieznane przestępstwa. Rainulf najwyraźniej miał nadzieję, że po odbytej pielgrzymce książę przyjmie go z powrotem, ale nadzieja ta nie była zbyt wielka. Nadstawił więc ucho gdy napotkany Lombard zaczął rozprawiać o nagrodach i zdobyczach. Melus chciał, by Normanowie przyłączyli się do planowanego przez niego powstania. W jego wyniku Lombardowie mieli odzyskać niepodległość, a Normanowie zdobyć łupy na Bizantyjczykach, oraz ziemie, na których mogliby się osiedlić, traktowani jak równi przez lombardzkich arystokratów. Win-win, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli. Rainulf i jego kumple zapalili się do tego pomysłu. Nie mogli zostać – jak wytłumaczyli Melusowi – ale jeśli poczeka, to oni pojadą do Normandii, spędzą tam zimę, i na wiosnę wrócą razem z innymi rycerzami.

Melus poczekał. Normanowie wrócili, choć trochę później niż początkowo zapowiadali. W każdym razie w roku 1018 wybuchło lombardzkie powstanie. Armia złożona z lombardzkiej piechoty i normańskiej kawalerii ruszyła naprzeciw bizantyjskim wojskom… i została kompletnie rozbita pod Kannami. Nie znamy zbyt wielu szczegółów na temat tej mniej popularnej bitwy pod Kannami, wiemy jednak że armia bizantyjska była większa, lepiej wyposażona, dowodził nią genialny generał Basil Bioannes (usłyszymy o nim jeszcze), a udział w niej po stronie Bizancjum brała udział osławiona gwardia wareska, złożona z wikingów. Melus zwiał, najpierw do Rzymu, potem do Bambergu w środkowych Niemczech, pod opiekę cesarza niemieckiego, Henryka II. Tam umarł w 1020. Cesarz wyprawił mu wspaniały pogrzeb i piękny grobowiec, mając nadzieję na propagandowy efekt: oto ostatni lombardzki przywódca uciekł się pod opiekę zachodniego cesarza, wybierając go ponad tego obrzydliwego wschodniego dekadenta, a fuj. (Do oficjalnej schizmy religijnej między Wschodem a Zachodem doszło dopiero w 1054 roku, ale konflikty trwały od dawna).

Normanowie natomiast… Byli jak gumowa kaczuszka podczas burzy na morzu. To prawda, pod Kannami stracili większość swojej kilkusetosobowej grupy, ale ci, którzy przeżyli, w tym Rainulf, byli najtwardszymi z najtwardszych. Zamiast uciec do Normandii, wycofali się w stronę środkowych Włoszech i przez następne lata na zmianę plądrowali wsie i miasteczka na terenach, których nikt z lokalnych władców nie potrafił obronić, lub oferowali swoje usługi tymże władcom w celu obrony ich ziem przed wrogimi wojskami. Z czasem z Normandii do Włoch przybywało ich coraz więcej. Często różne grupy znajdowały zatrudnienie u rywalizujących ze sobą książąt i generałow – tych związanych z cesarzem niemieckim Henrykiem II, tych związanych z cesarzem bizantyjskim Bazylim II Bułgarobójcą, i tych silących się na niepodległość. Dopiero dużo później, za późno, wszyscy ci lokalni władcy zdali sobie sprawę, że w ich wojnach Normanowie walczą z Normanami… i że może to być trochę niebezpieczne.

W następnym odcinku poznamy młodych braci de Hauteville, wrócimy na Sycylię, oraz dowiemy się, czemu Wilhelm Żelaznoręki nazywa się, tak jak się nazywa.

Ja natomiast wszystko to piszę na podstawie książki Johna Juliusa Norwicha « The Normans in the South« , która o ile mi wiadomo nie została wydana dotąd po polsku. Jeżeli jednak czytacie po angielsku – bardzo polecam.

Une réflexion sur “Normanowie na Południu

Votre commentaire

Entrez vos coordonnées ci-dessous ou cliquez sur une icône pour vous connecter:

Logo WordPress.com

Vous commentez à l’aide de votre compte WordPress.com. Déconnexion /  Changer )

Image Twitter

Vous commentez à l’aide de votre compte Twitter. Déconnexion /  Changer )

Photo Facebook

Vous commentez à l’aide de votre compte Facebook. Déconnexion /  Changer )

Connexion à %s

Ce site utilise Akismet pour réduire les indésirables. En savoir plus sur la façon dont les données de vos commentaires sont traitées.